7 grudnia 2013

•52• Magdalena Tul – „The Beginning”

Magdalena Tul postanowiła nagrać płytę, dzięki której rozpocznie karierę na nowo oraz pozbędzie się metek „chórzystka programu Jaka to melodia?”, „zdobywczyni ostatniego [swoją drogą - niezasłużenie] miejsca na 56. Konkursie Piosenki Eurowizji” czy „uczestnik The Voice of Poland. Czy jej się uda? Po przesłuchaniu EP-ki pt. The Beginning mam mieszane uczucia.

23 listopada 2013

•51• Beneficjenci Splendoru – „Bóg, Honor, Mam Talent”

Stworzyć elektro-alternatywną muzykę umiałby każdy. Ale stworzyć do tego intrygujący tekst i uzależnić od siebie słuchaczy to już nie lada wyczyn. Udało się to Beneficjentom Splendoru, którzy wczoraj wydali swój trzeci album studyjny - Bóg, Honor, Mam Talent.

16 listopada 2013

•050• Dorota Osińska – „Teraz”


Po rozczarowaniu płytą Kamyk zielony (link), z lekką rezerwą podszedłem do najnowszego wydawnictwa Doroty OsińskiejTeraz. Po przesłuchaniu dwunastu propozycji nietrudno jednak dojść do wniosku, że repertuar może diametralnie zmienić odbiór artysty.

9 listopada 2013

•049• BΔSTILLE – „Bad Blood”

Kiedy usłyszałem singel Overjoyed zespołu BΔSTILLE, byłem ciekawy, co znajdę na ich debiutanckiej płycie. Kiedy ostatecznie album Bad Blood ujrzał światło dzienne, postanowiłem przekonać się, czy tworząca się w mojej głowie pozytywna opinia o twórczości brytyjskiej grupy pozostanie nienaruszona. Rezultaty bardzo mnie zaskoczyły.

2 listopada 2013

•048• Ania Rusowicz – „Genesis”

Dzieci sławnych rodziców na starcie są na straconej pozycji, a jeśli jeszcze chcą iść ich śladami, to od razu zaczynają pojawiać się mniej lub bardziej pochlebne komentarze słuchaczy, fanów i krytyków. 8 października br. odbyła się premiera drugiej płyty Ani RusowiczGenesis. Córka znanej z przeboju Za daleko mieszkasz miły piosenkarki Ady Rusowicz postanowiła nagrać album tylko ze swoimi autorskimi piosenkami.

26 października 2013

•047• Katy Perry – „Prism”

Kolejne zaskoczenie roku przed nami. Miley Cyrus wydała bardzo dobrą płytę Bangerz, zrywając dzięki niemu metkę disneyowskiego produktu, a kilka dni później swój przełomowy dla wizerunku materiał zaprezentowała Katy Perry. Na najnowszej płycie artystki – Prism  nie znajdziemy już (na szczęście) przesłodzonej, gorąco-zimnej kalifornijskiej dziewczyny lubiącej całować swoje koleżanki, ale dojrzałą piosenkarkę z ciekawym repertuarem.

19 października 2013

•046• Miley Cyrus – „Bangerz”

Postać kontrowersyjna, skandalistka, niegdyż największa gwiazdka Disney'a. Takie i inne określenia pojawiają się najczęściej, kiedy padnie nazwisko Miley Cyrus. Po prześledzeniu ostatnich medialnych dokonań wokalistki nie do końca byłem przekonany do przesłuchania jej najnowszego wydawnictwa – Bangerz. Trzeba przyznać, że rzeczywiście – jest to niezła Petarda.

12 października 2013

•045• 3OH!3 – „Omens”

Trzy lata od premiery ostatniej płyty, Streets of Gold, 3OH!3 wydał nowy album. Chociaż electro-pop to nie jest mój ulubiony gatunek muzyczny, byłem bardzo ciekawy, co znajdę na czwartym krążku tego amerykańskiego duetu. Nie zawiodłem się…

5 października 2013

•044• Demi Lovato – „DEMI”

Single mają na celu zaintrygować i przekonać do przesłuchania płyty. Demi Lovato chyba nie do końca opanowała sztukę dobierania utworów promujących swój materiał (albo zatrudniła nie tę osobę, co trzeba). Piosenkarka nagrała niedawno swój czwarty studyjny album – DEMI. Po posłuchaniu singli, bardzo długo zwlekałem z zapoznaniem się z pozostałymi piosenkami, które znalazły się na płycie. Jednak przemogłem się, a całość bardzo mnie zaskoczyła. 

28 września 2013

•043• Patrycja Kosiarkiewicz & Effortless – „Mój Jezus nie pija coli”

Patrycja Kosiarkiewicz postanowiła zaskoczyć swoich fanów, odchodząc od słodkiego pop-rocka i tworząc rockowy zespół Effortless. Dwa lata po wydaniu swojego ostatniego albumu Ogród niespodzianek, zaprezentowała nowy materiał, który umieściła na ich debiutanckiej płycie – Mój Jezus nie pija coli.

20 września 2013

•042• Eric Saade – „Forgive Me”

Szwecja silnie wpisuje się w rynek muzyki dance-popowej. Jednym z najpopularniejszych szwedzkich reprezentantów tego gatunku w Europie jest 22-letni Eric Saade, który 29 sierpnia wydał swój czwarty album studyjny – Forgive Me.

14 września 2013

•041• Cody Simpson – „Surfer’s Paradise”

Historia niczym z biografii Justina Biebera. Przystojny nastolatek z dobrymi warunkami wokalnymi postanowił nagrywać swoje wersje ulubionych piosenek i wstawiać je na Youtube. Po opublikowaniu kilku filmików został odkryty przez producenta muzycznego i rozpoczął karierę muzyczną, wydając w 2012 roku debiutancki album – Paradise. Druga płyta Cody’ego Simpsona (bo o nim mowa)  – Surfer’s Paradise – pozostała w podobnym, teen-popowym klimacie…

7 września 2013

•040• SteelFire – „Rock'N'Roll na wieki wieków”

Debiutujących zespołów rockowych w Polsce jest bez liku. Większość z nich gra przeciętne, brzmiące podobnie kawałki wierząc, że uda im się jakimś cudem wybić na rynku, albo co najwyżej zagrać przed wielką gwiazdą podczas lokalnego koncertu. Jedna z niedawno powstałych rockowych formacji, SteelFire, postanowiła spróbować swoich sił, wydając niedawno debiutancką EPkę - Rock'N'Roll na wieki wieków. Po jej przesłuchaniu jestem pewien, że kariera muzyczna stoi przed nimi otworem


30 sierpnia 2013

•039• Emblem3 – „Nothing To Lose”

Niezwykle szybko zdobyta popularność brytyjskiego boysbandu One Direction spowodowała, że coraz więcej chłopięcych zespołów postanawia wziąć udział w telewizyjnych programach muzycznych i zająć miejsce finalistów siódmej edycji brytyjskiego X Factora na rynku muzycznym. Póki co, przed taką szansą stoją uczestnicy drugiej edycji amerykańskiej wersji talent-show – nastoletnie trio Emblem3. W sieci pojawił się bowiem ich debiutancki album – Nothing To Lose.

23 sierpnia 2013

•038• Dorota Osińska – „Kamyk Zielony”

Finaliści programów rozrywkowych wydają płyty na potęgę. Po znakomitej płycie zwyciężczyni The Voice of Poland Natalii Sikory Zanim, byłem bardzo ciekawy, czy zdobywczyni drugiego miejsca – Dorota Osińska – nagra coś przynajmniej równie dobrego, jak jej koleżanka z show. I że nagra coś podobnego do tego, co usłyszałem na całkiem dobrej, debiutanckiej płycie – Idę. No, na pewno się starała…

16 sierpnia 2013

•037• Robin Thicke – „Blurred Lines”

Do tej pory piosenki królujące na radiowych listach przebojów nie przypadały mi do gustu. Nie zaciekawił mnie ani monotonny i nijaki cover przeboju zespołu Os Meninos de Seu Zeh (ha!) Ai Se Eu Te Pego w wykonaniu Michela Teló, ani pozbawione sensu Gangnam Style PSY’a z równie głupią choreografią oraz Call Me Maybe Carly Ray Jepsen, która za wszelką cenę chce się odmłodzić „dziewczyńskim” repertuarem. Przez długi czas nie mogłem się też przekonać do tegorocznego hitu Blurred Lines Robina Thicke feat. T.I. & Pharrell, bo nie lubię rzeczy faworyzowanych, pospolitych i uwielbianych przez masy. Pewnego dnia postanowiłem zaryzykować i włączyłem szósty album z repertuaru muzyka – Blurred Lines. To, co na nim usłyszałem, przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

9 sierpnia 2013

•036• Natália Kelly – „Natália Kelly”

Większość Polaków uważa (niesłusznie) Konkurs Piosenki Eurowizji za synonim kiczu, beznadziejności. Według nich na scenie występują głównie wokalne beztalencia oraz dziwacy. A tu psikus, jest zupełnie inaczej.. To właśnie takim ludziom (poza włączenie ostatnich kilku edycji festiwalu) polecam przesłuchanie albumu tegorocznej reprezentantki Austrii – Natálii Kelly o przewrotnym tytule… Natália Kelly!
Natália jest córką Brazylijki oraz Amerykanina o austriacko–irlandzkich korzeniach, urodziła się w amerykańskim mieście Hartford w stanie Connecticut. W wieku sześciu lat przeprowadziła się do Austrii, gdzie rozpoczęła swoją karierę wokalną w dziecięcej operze, z którą wystąpiła w spektaklu W osiemdziesiąt dni dookoła świata. W wieku 10 lat wzięła udział w programie Kiddy Contest, w którym zajęła drugie miejsce. Była członkinią zespołu Gimme 5, w 2011 roku wygrała austriacką wersję show The Voice, a w tym roku zwyciężyła w krajowych selekcjach do 58. Konkursu Piosenki Eurowizji Österreich rockt den Song Contest. Wystąpiła w pierwszym półfinale festiwalu, który odbył się w maju. Jej utwór Shine nie zakwalifikował się jednak do ścisłego finału, a piosenkarka zakończyła udział na 14. miejscu w rundzie półfinałowej.

W kwietniu, czyli przed rozpoczęciem sezonu eurowizyjnego, Kelly wydała swój debiutancki album Natália Kelly, na którego kontrakt wygrała w The Voice. I muszę przyznać, że tak, jak uzależniłem się przed Konkursem Piosenki Eurowizji od Shine (i bardzo żałowałem, że nie dostał się chociaż do finału), tak nie mogłem przestać słuchać płyty wokalistki. Spodobał mi się już od pierwszej piosenki – Face the Day. Faktem jest, że takich popowych numerów było już bez liku na rynku muzycznym i wiele osób może stwierdzić, że utwór nie wyróżnia się kompletnie niczym. Dla mnie największym magnezem okazał się jednak bardzo charyzmatyczny wokal Natálii oraz świetnie brzmiące wykrzyczane dźwięki. I to mi wystarczyło, by z niecierpliwością oczekiwać kolejnych kawałków, a z drugiej strony być niepocieszonym, że poprzednie już się skończyły.

Po bombowym początku Kelly zamieściła swoją eurowizyjną propozycję, czym urzekła mnie jeszcze bardziej. Rewelacyjny głos i genialnie podsumowująca utwór końcówka. W tym momencie, już nie do końca obiektywnie, kontynuowałem (kolejne z rzędu już) słuchanie płyty. Dobrego nastawienia nie zdołało zepsuć nijakie Lucky One, nudna ballada Till We Meet Again oraz niczym nie wyróżniające się Fallout. Na szczęście, to były jedyne utwory, których (mówiąc szczerze) nie pokochałem. Bo zarówno spokojne Start Over (w którym szczególnie słychać wcześniej wspomnianą manierę wykrzykiwania dźwięków), I Don’t Care z miłym dla ucha dźwiękiem gitary elektrycznej oraz typowo radiowe Cold z bardzo emocjonalnym refrenem.

Moją najulubieńszą (ha!) propozycją z płyty jest bez wątpienia Static, które z jednej strony idealnie pasuje do reklamy oraz kojarzy się z California King Bed Rihanny, ale mnie zmiękczyło całkowicie, zwłaszcza sposób, w jaki piosenkarka zaśpiewała tzw. pre-chorus (jak ja to nazywam – wstęp do refrenu). Istny wyciskacz łez, łamacz zimnych serc z kamienia itd. Jego kompletną odwrotnością jest Without You, które wyróżnia się spośród pozostałych trzynastu kompozycji dynamiką instrumentów oraz innym rodzajem przekazywanych emocji. Album zamykają dwie ballady – Last Goodbyes oraz Broken, spośród których to ta pierwsza poruszyła mnie bardziej (równie mocno, jak Static).
Już sam fakt uczestnictwa na Konkursie Piosenki Eurowizji i znalezienie się w gronie moich faworytów spowodował, że album Natália Kelly oceniłem bardzo nieobiektywnie (chociaż bardzo się starałem). Zgodzę się z opiniami, że instrumentalnie jest jednym z wielu, nie wybije się na rynku. Ale mi się bardzo spodobał, bo wśród czternastu świetnych popowych kompozycji znalazłem perełki w postaci Static, Last Goodbyes oraz Start Over, typowo radiowe numery (Shine, Cold). Wyolbrzymionych zachwytów (no dobra, w końcu muszę wykazać choć odrobinę obiektywizmu.. – wtrąc. red.) nie zdołały zetrzeć nawet mdłe Broken, Fallout i Till We Meet Again. Nie zmienia to jednak faktu, że debiutancka płyta wokalistki dołączyła do grona moich ulubionych. Urzekła mnie delikatnością, charyzmą oraz ciekawymi tekstami. Mam nadzieję, że sceptykom festiwalu Eurowizji udowodni, że to nie jest tylko konkurs dla miernot i amatorów :)
TOP 3 of the... Natália Kelly
» „Static”
» „Shine”

» „Start Over”

PRZEPROSINY:
W związku z nieporozumieniem spowodowanym przekręceniem pseudonimu Nicki Minaj oraz nieprzyjemnymi komentarzami z mojej strony, będącymi odpowiedziami na ataki, przepraszam członków fanklubu Polish Barbz & Kenz oraz wszystkich fanów artystki. Mam nadzieję, że ta sytuacja nie zniechęci nikogo do czytania bloga, wręcz przeciwnie: że po małym spięciu zachęcicie innych do przeglądania recenzji. Tak jak napisałem w pierwszym poście na blogu: Trzeba kochać! ;-) 

2 sierpnia 2013

•035• Jay Z – „Magna Carta… Holy Grail”

Cytując tytuł największego przeboju Iwony Węgrowskiej: Cztery lata… Tyle właśnie musieliśmy czekać na premierę dwunastego już albumu jednego z najpopularniejszych raperów na świecie – Jaya Z. Słuchając płyty trudno się dziwić, że osoba niesłuchająca na co dzień rapu nie może się od niej uwolnić. Tak, tą osobą jestem ja, a albumem –  Magna Carta… Holy Grail

26 lipca 2013

•034• Selena Gomez – „Stars Dance”

Najpopularniejszy obecnie Disney's product – Selena Gomez  wydał właśnie swój czwarty, ale pierwszy solowy (bez grupy the Scene) album – Stars Dance. Patrząc na całkiem ciekawą okładkę płyty byłem przekonany, że usłyszę parę ambitnych utworów pełnych folklorystycznych inspiracji (a co!). Dostałem jednak coś, czego totalnie się nie spodziewałem.
Była (a może znowu obecna, nie wiem..) dziewczyna Justina Biebera, bohaterka serialu dla nastolatek Czarodzieje z Waverly Place, a także filmu Ramona i Beezus, założycielka i wokalistka grupy Selena Gomez & the Scene, z którą nagrała trzy studyjne albumy – Kiss & Tell (2009), A Year Without Rain (2010) oraz When the Sun Goes Down (2011). Po dwóch latach czekania na kolejną płytę wokalistka oświadczyła, że nagra ją bez udziału kolegów z zespołu, czym trochę mnie zaniepokoiła. W końcu, 23 lipca 2013 roku premierę miał album Stars Dance

Płytę otwiera, mówiąc krótko, beznadziejne, przesłodzone Birthday, które na kilometr zalatuje soundtrackiem z Disneyowskiego serialiku. Przyznam się, że zupełnie nie spodziewałem się aż tak słabej propozycji od Seleny. Pocieszał mnie fakt, że najwyraźniej pożegnała się z słodko-rockowymi pioseneczkami, których mogliśmy słuchać na poprzednich albumach, i postawiła na elektronikę. Ale nastawienie co do kolejnych dwunastu utworów nie było najlepsze. O dziwo, zupełnie niepotrzebnie, bo otrzymałem miłe w odsłuchu, typowo radiowe Slow Down. Z jednej strony idealnie wpasowuje się w to, co aktualnie słyszymy w rozgłośniach, jednak z drugiej strony – tak, jak szybko wlatuje, równie dynamicznie wylatuje z pamięci. Niemniej jednak, materiał zapowiadał się coraz ciekawiej. Tytułowe Stars Dance skojarzyło mi się od razu z Ellie Goulding, spodobał mi się klimat stworzony przez piosenkarkę w tym numerze. Like a Champion momentami przypominał mi kilka utworów z repertuaru Rihanny. Jednak ciągle nie otrzymałem czegokolwiek, co miałoby chociaż krótki fragment kultury folkloru.

Aż do piątego numeru, którym jest singel Come & Get It, będący zdecydowanie najciekawszą propozycją z całej płyty. Indyjskie brzmienia, w głowie sceny z bollywoodzkich filmów, dobrze przerobiony wokal Gomez. Utwór kompletnie wymazał z mojej świadomości beznadziejne Birthday. Pozytywnego nastroju nie zdołały zetrzeć ani niewyróżniające się niczym Forget Forever ani zapowiadające się na kolejną zakaukaską (!) propozycję, a okazujące się elektronicznym tworem Save the Day. Ten drugi uratowany został jednak przez genialną końcówkę, w której Selena śpiewa niczym ormiańska lub gruzińska piosenkarka.

Zdecydowanie najsłabsze utwory z płyty rozpoczynają się po przekroczeniu półmetka. Tuż obok Birthday, beznadziejną propozycją od Gomez mianuję Music Feels Better oraz B.E.A.T., które po raz kolejny prezentują na płycie całkowite zesłodzenie materiału, inspiracje Ke$hą i innymi muzycznymi produktami. Zabrakło mi tylko Nicki Minaj.. Złego wrażenia nie zdołały uratować nawet bardzo ciekawe rozwiązania dźwiękowe, które usłyszałem w obu numerach. Równie złą opinię mogę wystawić Undercoverowi, w którym nie usłyszałem nic, co wyróżniłoby ją na elektronicznym rynku. Ratunkiem dla, naruszonego po raz drugi, odbioru Stars Dance została świetna piosenka Write Your Name, którą najchętniej wysłałbym na Konkurs Piosenki Eurowizji. Lekka, przyjemna, z intrygującymi brzmieniami, chociaż z beznadziejnym tekstem. Ostatni mankament towarzyszył mi jednak już od samego początku słuchania. Najlepszym przykładem potwierdzającym tezę (ha, naukowo nam się zrobiło!) jest chociażby Love Will Remember. Powtarzany w kółko tytuł, w połączeniu z nudnym tłem zupełnie nie zakodował mi się w pamięci. Równie słabym pod tym względem jest Nobody Does It Like You.

Bardzo rzadko się zdarza, żeby płyta zaczynała i kończyła się beznadziejne, a najlepsze znajdowało się po środku. W przypadku Stars Dance reguła ta całkowicie się sprawdza. Wyjątkowo słabe Birthday otwierające album, Love Will Remember, Nobody Does It Like You i Music Feels Better zamykające całkowicie potwierdziły moje przypuszczenia, że na krążku znajdę tandetę, sztuczność oraz usilne usuwanie etykietki „gwiazdka Disney’a”. Na szczęście, pomiędzy nimi znalazłem dość ciekawe, choć przepełnione elektroniką oraz auto-tune propozycje, które spodobały mi się od pierwszego odsłuchania (Like a Champion, Come & Get It, Stars Dance). Jedno jest pewne – odejście od pseudo pop-rockowych brzmień, jakie znalazły się na albumach nagranych z the Scene wróży wiele dobrego i zapowiada narodziny nowej Seleny Gomez – tej dojrzalszej, kobiecej.
TOP 3 of the... STARS DANCE:
» „Like a Champion”
» „Come & Get It”
» „Stars Dance”

19 lipca 2013

•033• Anouk – „Sad Singalong Songs”

Przed 58. Konkursem Piosenki Eurowizji nie wiedziałem, kim jest Anouk. Słyszałem głosy, że oceniając według skali popularności można ją nazwać holenderską Dodą, muzycznie często słyszałem porównania do P!nk. Po udziale na festiwalu oraz poznaniu jej wcześniejszej twórczości śmiało mogę powiedzieć, że jest jedną z moich ulubionych piosenkarek. Albumem Sad Singalong Songs udowodniła, że jest świetna.
Czytając jej biografię aż wstyd się przyznać, że nigdy nie słyszałem ani jednego utworu Anouk. Poważną karierę muzyczną zaczęła 16 lat temu, w 1997 roku. Nagrała wówczas singel Nobody’s Wife i podbiła listy przebojów w kilku europejskich krajach. Wtedy też wydała debiutancki album – Together Alone, który zdobył status złotej płyty. Dominował R&B i rockowe brzmienia oraz niebanalne kompozycje, co słychać było również na kolejnych krążkach: Urban Solitude (z 1999 roku), Lost Tracks (2001), Graduated Fool (2002), Update (2004), Hotel New York (2004), Anouk Is Alive (2006), Who’s Your Momma (2007), Live at GelreDome (2008), For Bitter Or Worse (2009) oraz To Get Her Together z 2011 roku. Jednak najnowszy album, Sad Singalong Songs, pokazał Anouk z zupełnie innej, nieznanej dotąd, strony.

Udział w 58. Konkursie Piosenki Eurowizji z piosenką Birds zaprezentował całkiem nową Anouk. Balladową, delikatną, z charakterystyczną chrypką. Nie zabrakło jednak tego pazura, dzięki któremu zdobyła tysiące fanów na całym świecie oraz prawie wszystkie możliwe nagrody muzyczne w kraju. Ostatecznie zapewniła krajowi historyczny, pierwszy awans do finału i wysokie dziewiąte miejsce. Piosenkarka została dostrzeżona przez eurowizyjnych fanów, a wydany w międzyczasie symfoniczno-rockowy album Sad Singalong Songs podarował im jeszcze dziewięć innych, równie emocjonalnych i poruszających kompozycji.

Płytę otwierają The Rules, które wprowadziły mnie w tajemniczy, trochę mroczny świat Anouk. Poczułem się jak w opuszczonej kaplicy, aż nagle wokalistka zaczęła melodycznie recytować:
„Rule number 1: There will be no rules. (…) And here’s number eight: Just be real, not a make believe.”
W międzyczasie zabrzmiał delikatny refren, a po nim kolejna, mocna zwrotka. Po takim rozpoczęciu nie mogłem doczekać się kolejnych utworów. Bardzo pozytywne wrażenie wywarło na mnie przejście z Birds do The Good Life. Jeden dźwięk przeszedł z jednego utworu do drugiego, co uważam za genialny pomysł. Sama piosenka również szybko przypadła mi do gustu, podobnie jak Are You Lonely?
Występ Anouk podczas finału 58. Konkursu Piosenki Eurowizji
Symfoniczny rock usłyszałem natomiast w Stardust, co w tym momencie przywarło mnie do muru, zakleszczyło słuchawki w uszach i długo, długo nie chciało oderwać mnie od płyty Anouk. Reszty krążka słuchałem totalnie zahipnotyzowany: zarówno Only A Mother z recytowanymi zwrotkami, Kill z dającym do myślenia tekstem oraz zamykające płytę The Black Side of My Mind.
Bezkrytycznego przesłuchiwania płyty nie było w stanie zepsuć mi nawet nudne Pretending as Always, które okazało się jedyną słabą propozycją Anouk na Sad Singalong Songs. W albumie zakochałem się i bardzo często będę wracał do wszystkich dziesięciu utworów. Odsłuchanie tego pociągnęło za sobą zapoznanie się z poprzednimi albumami artystki, od których też się uzależniłem. I niech ktoś mi powie, że na Konkursie Piosenki Eurowizji nie ma świetnych muzyków…
TOP 3 of the... SAD SINGALONG SONGS:
» „Birds”
» „Kill”
» „Only A Mother”

12 lipca 2013

•032• Ciara – „Ciara”

Wydawać by się mogło, że artystki często uważane za przeciętne i niewyróżniające się powinny nagrać album, który raz na zawsze zakończy wszelkie wątpliwości w ich talent oraz niepowtarzalność. Po wysłuchaniu najnowszej płyty Ciary Ciara nie mogłem ani jednego utworu, ale za to miałem miliony porównań do innych artystek i wielki niedosyt.

5 lipca 2013

•031• Kanye West – „Yeezus"

Kanye West powraca dwuletniej przerwie z nowym albumem – Yeezus, który zdobył same pochlebne opinie wśród amerykańskich krytyków muzycznych. Ja miałem mieszane uczucia podczas słuchania płyty.
Amerykański wokalista i producent muzyczny rozpoczął swoją karierę w 2004 roku, kiedy wydał swój debiutancki album The College Dropout. Rok później pojawił się Late Registration, potem Graduation (w 2007 roku), 808s & Heartbreak (2008) i My Beautiful Dark Twisted Fantasy (2010). Każdy kolejny, pomimo nieustannego trafiana na szczyty list najlepszych albumów, osiągał coraz niższe wyniki sprzedaży. Niewielką poprawę słupków przyniósł Watch the Throne (sierpień 2011), który powstał we współpracy z innym znanym raperem – Jayem Z. Podczas premiery Yeezus 18 czerwca West powiedział, że nie zależy mu na rekordowych ilościach sprzedanych egzemplarzy, a nawet promocji:
„Jestem szczęśliwy, kiedy tworzę muzykę, kiedy występuję dla publiczności. Nie chcę tego albumu promować singlami w radiu. Nie zamierzam rozpoczynać żadnej wielkiej kampanii NBA ani niczego w tym stylu. Nie mam nawet okładki płyty. (…) Teraz, kiedy słucham radia, to już nie jest to, czego chcę.”
Od pierwszego utworu na najnowszej płycie – On Sight – słychać oryginalne beaty, niespotykane w hip-hopie dźwięki. I tym na pewno u mnie zaplusował – nie stworzył papki dla mas, ale muzykę dla prawdziwych fanów. Co prawda nie jestem fanem tego typu muzyki i nie znam prawie żadnego rapera, to po przesłuchaniu krążka zacząłem kojarzyć Kanye Westa nie tylko jako chłopaka Kim Kardashian, ale też jako całkiem pomysłowego muzyka. I to jest największa zaleta Yeezusa.

Już samo nazwanie albumu per Jezus albo gloryfistyczne śpiewanie o sobie w I'm A God (feat. God) to już mocne posunięcie oraz pokazanie wyższości nad innymi raperami – możliwości nagrania czegoś, co nie będzie promowane, a spotka się z bardzo dobrym przyjęciem. Każdemu spodobają się dynamiczne utwory, które wzbogacono o niekonwencjonalne okrzyki (Black Skinhead), sample (m.in. z przeboju Gyöngyhaju lany węgierskiego zespołu Omega w utworze New Slaves) albo o… dziecięce chórki (On Sight).

W ogóle nie przekonał mnie za to piąty kawałek z albumu – Hold My Liquor: za dużo auto-tune, a za mało akcji (pomimo ponad pięciu minut trwania). W połowie zacząłem się nudzić i przełączyłem na kolejny utwór o dość kontrowersyjnym tytule – I’m in It. Pierwsze dźwięki potwierdziły moje, przyznaję: dość perwersyjne, wyobrażenia o tym numerze. Kobiece jęki, potem dość wulgarny tekst. W utworze możemy też usłyszeć gościnny udział Justina Vernona oraz Assassina. Tak jak Hold My Liquor, I’m in It nie zapadł mi w pamięć (poza tymi nieszczęsnymi pojękiwaniami). Najdłuższy numer z płyty, sześciominutowy Blood on the Leaves, zaczął się strasznie, auto tune. Potem jednak rozkręcił się i nawet przez jakiś czas sobie go nuciłem.

W Guilt Trip dominował, kochany przeze mnie, auto tune. Zupełnie zbędna przeróbka głosu zepsuła całkiem dobre muzycznie kompozycje, pozostawiając u mnie duży niesmak. Na szczęście, w takich perełkach, jak Send It Up nie znalazł się ani jeden przekształcony komputerowo dźwięk. Tak samo, jak w ostatniej, dziesiątej propozycji do Kanye Westa - Bound 2 z bardzo ciekawymi samplami – Aeroplane (Reprise) Wee i Sweet Nothin’s Brendy Lee.

Patrząc na wszystkie dziesięć utworów, to podczas ich słuchania odniosłem dość dobre wrażenie. Spodobało mi się umiejętne wykorzystanie wstawek z innych utworów, niezły beat i wyróżniające się na rynku hip-hopowych tło muzyczne. Największym minusem są jednak dość płytkie teksty oraz przesadzone użycie auto-tune. Niemniej jednak sam album na pewno dorównuje poziomem pozostałym w dyskografii Westa.
TOP 3 of the... YEEZUS:
» „Send It Up”
» „On Sight”
» „I Am A God”

2 lipca 2013

•030• Kelly Rowland – „Talk a Good Game”

Kelly Rowland po dwóch latach powróciła na rynek z nowym albumem – Talk a Good Game. Była członkini Destiny’s Child, wciąż porównywana ze swoją koleżanką z zespołu – Beyoncé – wydała najlepszą płytę w swojej karierze. Co prawda, nie osiągnie on zapewne takiego sukcesu komercyjnego, jak chociażby 4 Knowles, ale wielbicielom dobrej muzyki na pewno się spodoba.
Po ogromnej popularności zdobytej w Destiny’s Child oraz popularności singli Dilemma (nagranego z Nelly’m) i Commander (z Davidem Guettą), o karierze solowej Rowland stało się cicho. Wiecznie porównywana do Beyoncé zaczęła poszukiwać swojego stylu – zarówno muzycznego, jak i wizerunkowego. Eksperymentowała z hip-hopem (Ms. Kelly), zaliczyła nieudaną próbę podbicia światowych dyskotek (Here I Am). Jednak to pop oraz R&B grały jej w duszy od zawsze, co pokazała na debiutanckim Simply Deep. Jedenaście lat po premierze pierwszego krążka, na Talk a Good Game ponownie usłyszałem to, za czym tęskniłem w twórczości Rowland. I chociaż obecnie wizerunkowo przypomina mi Loreen, muzycznie obie bardzo się od siebie różnią.

Najnowszą płytę Rowland otwiera elektro-popowe Freak, które z jednej strony nie wnosi nic nowego do muzyki, ale z drugiej – wywołuje same pozytywne wrażenia. Na pierwszym miejscu znalazł się świetny wokal Kelly, ciekawa ścieżka muzyczna oraz brak przesady w elektrycznych wstawkach. Dzięki temu nie zniechęciłem się do dalszego słuchania. Co więcej: wiedziałem, że cały album mi się spodoba. Nie myliłem się, ponieważ drugi z kawałków, Kisses Down Low będący pierwszym singlem promującym Talk a Good Game, wprowadził w lekko trance’ową atmosferę. Tak jak This Is Love, nawiązywał do tego, co znam z Simply Deep, ale to mnie urzekło. Dużo przyjemnych w słuchaniu brzmień odnalazłem też w dynamicznym I Remember, nawiązującym do lat 70., nudnym Red Wine czy Stand in Front of Me.
Utworem, który zaskoczył mnie najbardziej, jest Dirty Launtry. Zachwycił mnie nie tyle świetnymi brzmieniami, co tekstem. Całkowitym wypraniem brudów, odcięciem się od przeszłości oraz jawnym nawiązaniem do Beyoncé. To wszystko spowodowało, że wczułem się w go, słuchałem z podziwem i nie mogłem przestać. Wbrew pozorom niewiele jest wokalistek, które szczerze mówiłyby o tym, co je boli i co czują. Rowland nie oszczędzała w słowach:
When you’re soaked in tears for years, it never airs out. (…) While my sister was on stage, killing it like a motherfucker. (...) I was enraged, feeling it like a motherfucker. (…) Went out separate ways, but I was happy she was killing it. (…) Forget the records.

Żeby tego było mało, ostateczne pożegnanie z Destiny’s Child miało miejsce jeden utwór dalej. Najbardziej wyczekiwanym kawałkiem albumu był bez wątpienia You Changed. Czemu? Otóż do jego nagrania zostały zaproszone… Beyoncé i Michelle Williams! I trzeba przyznać, że słuchając go przypomniały mi się nagrania tego, co by nie mówić, legendarnego już girlsbandu. Największym plusem jednak było to, że tym razem to Rowland grała pierwsze skrzypce i nie dała się zepchnąć na drugi plan przez popularniejszą koleżankę (chociaż ta nie dawała za wygraną). W pewnym momencie ścisnęło mi w środku na myśl o tym, że takiej muzyki trio już nie usłyszę, a taka perełka była tylko pojedynczą niespodzianką. 

Oprócz wokalistek, na płycie wystąpiło też kilku innych muzyków, w tym raper Pusha T, z którą Rowland nagrała utwór Street Life. Już sam tytuł sugerował mi, że w nagraniu pojawi się refren znanego przeboju Randy Crawford. I rzeczywiście, doszukiwałem się podobnej melodii, natomiast poza wspomnianą frazą nie usłyszałem niczego, co mogłoby łączyć obie piosenki. No, poza bardzo intrygującym tekstem. Muszę przyznać, że bardzo spodobał mi się ten kawałek i gdybym musiał wybrać najlepszy numer z gościnnym udziałem innej gwiazdy, wybrałbym właśnie Uliczne życie. To nie znaczy, że Sky Walker, do którego zaprosiła The Dream’a oraz tytułowe Talk a Good Game nagrane z Kevinem Cossomem są słabe. Każda z nich wnosi coś ciekawego na krążek, pozostawia cząstkę każdego z zaproszonych artystów. Żaden z nich nie był jednak w stanie zdominować nad Kelly Rowland.

Talk a Good Game to jedna z najlepszych płyt Rowland. Porównując ją z poprzednim albumem, Here I Am, trudno nie zauważyć, że przez dwa lata przerwy piosenkarka dojrzała muzycznie, przestała ścigać się z Beyoncé o tytuł najpopularniejszej wokalistki Destiny’s Child. Bo, jak sama wie, pojedynek ten przegrywa na starcie. Najnowszym krążkiem udowodniła jednak, że nie przejmuje się komentarzami, ostatecznie odcina się od tego, co było i chce wciąż się rozwijać, nagrywać ciekawe płyty. Cudo, które gorąco Wam polecam! :)
TOP 3 of the... TALK A GOOD GAME:
» „You Changed”
» „Freak”
» „Dirty Launtry”

28 czerwca 2013

•029• Sylwia Grzeszczak – „Komponując siebie”

11 czerwca odbyła się premiera trzeciego, studyjnego albumu Sylwii Grzeszczak, która otrzymała tegoroczną Super Nagrodę podczas ceremonii Super Jedynek 2013. Przyznam się, że zawartość popowego krążka Komponując siebie bardzo mnie zaskoczyła, a po przesłuchaniu zmieniłem zdanie o piosenkarce. Czemu?

25 czerwca 2013

•028• Lenka – „Shadows”

Po wydaniu przeboju wykorzystanego w „uwielbianych” przez wszystkich reklamach większość artystów zaczyna być nazywanych gwiazdami jednego utworu. Pomimo wydania dwóch albumów, większość zna Lenkę jedynie jako „tą od najpopularniejszej piosenki z reklamy TVN”. Czy najnowszy album Shadows otworzy im oczy na całą twórczość artystki?
W 2008 roku nieznana dotychczas nikomu w Polsce australijska piosenkarka Lenka Kripac z dnia na dzień stała się gwiazdą. The Show, singel promujący debiutancki album wokalistki (Lenka), został wykorzystany w spocie reklamowym stacji TVN i od razu podbił krajowe listy przebojów. O piosenkarce stało się głośno, wystąpiła nawet jako gość specjalny w finale 9. edycji Tańca z gwiazdami (wcześniej muzyczną gwiazdą był m.in. Chris de Burgh). Co ciekawe, przebój The Show pojawił się również m.in. w zwiastunie trzeciego sezonu Ugly Betty (pierwowzoru polskiej BrzydUli) oraz w reklamie amerykańskiej firmy odzieżowej Old Navy. Sam album w Polsce furory nie zrobił, podobnie jak drugi – Two.

Na premierę trzeciego studyjnego krążka Lenki czekałem z niecierpliwością. Wreszcie, 11 czerwca tego roku w największych sklepach muzycznych w kraju znalazł się Shadows. Zarówno ten, jak i dwa poprzednie albumy zachowane zostały w ciepłym, przyjemnym dla ucha klimacie. Od pierwszego utworu, Nothing Here but Love, piosenkarka zaserwowała mi to, co doskonale znam z reklamowego przeboju oraz z całego dorobku wokalistki. Po raz kolejny otrzymałem bardzo dobre, klimatyczne kompozycje, w których na pierwszym miejscu plasuje się charakterystyczna barwa głosu Lenki.


Słuchając każdej z przygotowanych przez Australijkę kompozycji dostrzegłem jednak lekkie podobieństwa do maniery śpiewania takich artystek, jak Lena (słuchać to najbardziej w Faster with You i Honeybee) czy Katie Melua. Jeśli natomiast chodzi o słyszalne nawiązania do innych utworów, to na płycie znajdziemy też The Top of Memory Lane podobne do przeboju Jessie J Price Tag. Każdy, kto słyszał choć raz Metkę, poczuje z pewnością małe déjà vu. Wątpię jednak, by był to zabieg celowy – ot, zbieg okoliczności.


Spośród wszystkich jedenastu kompozycji z płyty bardzo trudno wyróżnić tę jedną najlepszą. Każda z nich ma bowiem w sobie cząstkę czegoś, co sprawia, że nie można się z nią rozstać. W większości utworów, np. w After the Winter, Nothing czy The Top of Memory Lane, już sam początek świetnie podkreśla to, co jest równie niesamowite na trzecim krążku – skromne, niebanalne instrumentarium. Na płycie usłyszymy m.in. fortepian czy gitary (akustyczne, basowe i elektryczne). Pierwsze dźwięki utworów, takich jak Heart to the Party (singla promującego płytę), No Harm Tonight oraz Two Heartbeats, wprowadzają w tajemniczy, indie-popowy klimat płyty. Każdy z nich niesie za sobą powiew lekkiej niepewności, ale też ciekawości, która intryguje.

Utworem z Cieni, bez którego jednak nie wyobrażam sobie ostatnio ani jednego dnia, to wspomniany wyżej Honeybee. I nie chodzi tu tylko o analogię do mojego ulubionego Push Forward Leny, ale także o tę niesamowitą atmosferę, która została stworzona w tej ponad czterominutowej piosence. Porównanie do Leny nie jest przypadkowe, i to nie tylko ze względu na podobne imiona. Obie z nich, zarówno australijska, jak i niemiecka piosenkarka, tworzą muzykę, od której bardzo szybko się uzależniłem. Bo kto z nas nie lubi czasem posłuchać czegoś spokojnego, zachowanego w klimacie indie-pop, dzięki któremu może oddać się muzyce i zapomnieć o bożym świecie? Po niecałej minucie słuchania innych utworów z Shadows Find a Way to You oraz Nothing – również byłem w innym świecie, wolnym od problemów, zmartwień, czułem psychiczne oczyszczenie, swobodę.

Trzeci album Lenki to coś więcej, niż muzyczna perełka. Shadows to zamknięty w jedenastu kompozycjach domowy zestaw odprężająco-masujący. Co prawda nie ugniecie nam kręgosłupa, ale wymasuje nasze uszy pięknym głosem wokalistki oraz wyszukanymi dźwiękami. Ja z „zabiegu relaksacyjnego”, jaki odbyłem podczas słuchania płyty, jestem bardzo zadowolony i do płyty na pewno będę wracał.
TOP 3 of the... SHADOWS:
» „Honeybee
» „After the Winter
» „Nothing Here but Love

21 czerwca 2013

•027• Lady Antebellum – „Golden”

Kiedy pojawiła się informacja o premierze nowego albumu zespołu Lady Antebellum – Golden, z niecierpliwością czekałem na pojawienie się go na sklepowych półkach. Wszystko zapowiadało się dobrze – ogromny sukces poprzednich krążków, liczne nagrody oraz dobre zdanie o zespole. Po odsłuchaniu płyty doszedłem jednak do wniosku, że świetnie zobrazowałaby ona powiedzenie: ważne, by dobrze zacząć i zakończyć–środek jest nieważny.
O amerykańskim zespole grającym country pop stało się głośno w 2010 roku, kiedy dzięki drugiego studyjnemu albumowi Need You Now trafili na wysokie miejsca list sprzedaży na całym świecie, zdobywając status Złotej (np. w Irlandii, Szwajcarii czy w RPA) lub kilkukrotnej Platynowej Płyty (potrójnej w Kanadzie i poczwórnej w USA). Za sprawą tytułowego singla zgarnęli statuetki Grammy we wszystkich czterech kategoriach, w których utwór był nominowany (m.in. Nagranie i Piosenka Roku). Trzecia z kolei produkcja Lady Antebellum, Own the Night, kontynuowała dobrą passę zespołu – uplasowała się w najlepszej piątce list sprzedaży m.in. w Nowej Zelandii, Australii, Szkocji i Wielkiej Brytanii.

Najnowszy album Lady Antebellum, Golden, zaserwował mi dwanaście nowych kawałków, nagranych tradycyjnie w klimacie country z domieszką popu. Podobnie jak poprzednie płyty, krążek przepełniony został spokojnymi kompozycjami z perkusyjnym, rockowym akcentem. I to urzekło mnie najbardziej. Z czasem jednak utwory zaczęły brzmieć jak te rodem z Disneyowskich filmów dla nastolatek, co stopniowo mnie irytowało i zniechęcało do słuchania. Podczas pierwszego słuchania płyty po raz kolejny byłem pod ogromnym wrażeniem wokali obojga wokalistów. Z takimi też uczuciami chciałem dosłuchać albumu do końca. I na początku wszystko ku temu zmierzało, zapowiadało się dobrze..



Już na dzień dobry dostałem piękne Get to Me, które pobudziło mnie od pierwszego uderzenia w perkusję Chada Cromwella. Jego power, wraz z dźwiękiem basu (Michaela Rhodesa) oraz wokalami Hillary Scott i Charlesa Kelleya stworzyły niesamowitą mieszankę, która zachęciła do dalszego zapoznawania się ze złotym materiałem. Największą zaletą piosenki jest natomiast genialne solo gitar elektrycznych (Jasona Gambilla i Roba McNelleya) po każdym refrenie. Równie pozytywne wrażenie wywarł na mnie jeden z singli, Goodbye Town, który bez wątpienia należał do Charlesa oraz jego ciepłego, męskiego głosu. W partiach solowych był twardy, zdecydowany, by w duecie ze Scott brzmieć delikatniej, subtelniej. Tak samo jak w minimalistycznej Nothin’ Like The First Time, która skojarzyła mi się z obrazkiem dwojga ludzi na balkonie śpiewających do dźwięków gitary.

Downtown, drugi promujący Golden singel, zaczął się bardzo chill-out’owo. Przez ponad 3 minuty kojarzył mi się trochę z jamajskimi brzmieniami, które połączono z dźwiękami basu. Stopniowo rozwijał się w bardzo relaksującą kompozycję z genialnym a’capella Scott pod koniec utworu, którego słuchałbym na okrągło. Podobnie jak złotej perełki w postaci mocnego, ale pozostającego w klimacie popowego country Better Off Now (That You’re Gone), od którego po prostu się uzależniłem. Oczarował mnie nie tyle śpiew duetu, co nieoczekiwany dźwięk harmonijski ustnej Willa Hoge’a. Okazała się wisienką na torcie piosenki, jej punktem kulminacyjnym. A, jak wiadomo, po punkcie kulminacyjnym pojawia się tendencja spadkowa, koniec akcji. I tak też się stało z albumem.

Bardzo duże zaskoczenie pojawiło się u mnie podczas It Ain’t Pretty, które zaczęło się smooth jazzowo. Jednak po jakimś czasie stał się kolejną, szóstą już, kompozycją w tym samym klimacie. Mimo świetnego początku, zacząłem już czuć lekkie znużenie całym materiałem. Nie zdołało go złagodzić ani Can’t Stand the Rain ani tytułowe Golden, które wyłączyłem w połowie, bo nie mogłem znieść wciąż powtarzanych dźwięków i tego „słodko-pierdzącego” klimatu. Dopiero Long Teenage Goodbye, mimo beznadziejnej nazwy, przebudziło mnie. Spodobało mi się typowe dla westernowego country brzmienie oraz dźwięki perkusji, które za każdym razem zmiękczają moje serce. Tym większy ogarnął mnie smutek, kiedy po tak energicznym i pobudzającym utworze znowu zaserwowano mi banalne, rockowo-popowe All For Love, w którym podobał mi się jedynie miły klawiszowy akcent w drugiej zwrotce. Better Man, pomimo bardzo intrygującego początku, okazała się jedynie przewidywalną balladą z banalnym tekstem o miłości („I’m a better man since I love you, (…) I’ll be a better man cause I love you). Bałem się, że jak tak dalej pójdzie, to ostatni, dwunasty kawałek z Golden będzie bardzo nudnym, ckliwym utworem. Na szczęście, stało się inaczej, a najlepszy utwór z płyty, Generation Away, energicznymi brzmieniami zamknęło piąty album z dorobku Lady Antebellum.

Miałem ogromne oczekiwania wobec Golden. Chciałem otrzymać potężną dawkę muzyki country-popowej, którą znam z Lady Andebellum, Need You Now czy Own the Night i która mogłaby (tak jak dwie ostatnie) otrzymać Nagrodę Grammy w kategorii Najlepsza płyta country. Dostałem jednak kilka dobrych kompozycji przeplatanych z nudnymi, przewidywalnymi balladkami, które pasowałyby do repertuaru Miley Cyrus albo innych nastoletnich idolek. Szkoda, bo dla głosu Hillary Scott, jak i Charlesa Kelleya można byłoby stworzyć coś znacznie lepszego, a przede wszystkim, mniej banalnego. Niemniej jednak płytę warto kupić, by osobiście przekonać się o wyjątkowości perełek, takich jak Long Teenage Goodbye czy Better Off Now.
TOP 3 of the... GOLDEN:
» Get On Me
» Long Teenage Goodbye
» Better Off Now

18 czerwca 2013

•026• Natalia Sikora – „Zanim”

50. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu już za nami. Największą sensacją oraz odkryciem koncertu była bez wątpienia Natalia Sikora, która brawurowo wykonała Konie Włodzimierza Wysockiego. Tym większe szczęście spotkało fanów, kiedy kilka dni wcześniej wydała swój debiutancki album  Zanim.
Nazwisko Sikory zabłysło w polskich mediach po przesłuchaniach do drugiej edycji programu The Voice of Poland, podczas których absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie bardzo ekspresyjnie wykonała przebój Janis Joplin Cry Baby. Nagranie obległo cały Internet, a Natalia została okrzyknięta fenomenem i największą faworytką do zdobycia tytułu Polskiego Głosu. Ostatecznie 18 maja wygrała program, pokonując w finale Dorotę Osińską.

3 czerwca 2013 roku fani Natalii Sikory mogli kupić debiutancki krążek piosenkarki  Zanim. I muszę powiedzieć, że tym albumem całkowicie zakochałem się w muzyce tworzonej przez zdobywczynię nagrody SuperDebiutu podczas ceremonii SuperJedynek 2013. Na płycie umieściła swoje polskojęzyczne wersje wielu utworów, w tym There's a Kingdom Nick Cave'a czy Kanonensong Kurta Weilla.


Utwór otwierający płytę, Dom wschodzącego słońca podkreśla niesamowity głos, jaki ma artystka. W tle gitara akustyczna i elektryczna, chórek, ale na pierwszym miejscu Sikora i jej prawdziwe emocje. Kawałek narobił mi smaka na więcej, a z numeru na numer coraz bardziej podziwiałem kreatywność i głos Natalii. Nie można też się pozbyć wrażenia, że narodziła się na rynku muzycznych godna następczyni Kasi Nosowskiej oraz Marii Peszek. Wszystkie trzy są niezwykłe, niekomercyjne, ale trudno nie zahipnotyzować się ich kompozycjami.

Bez wątpienia zaletą albumu, poza samym wokalem Polskiego Głosu, są bardzo dojrzałe, dające do myślenia teksty. W spolszczonej wersji There's a Kingdom Nick Cave'a Oto Królestwo, Sikora nie omija tematu Boga, religii, bólu, cierpienia, tęsknoty, alkoholu. To mi się spodobało najbardziej, bo na rynku nie ma obecnie zbyt wielu muzyków, którzy poruszają w muzyce takie trudne rzeczy. A to wszystko okraszone pięknym, kojącym uszy brzmieniem perkusji, gitar oraz ciepłą barwą głosu Natalii.

Jedną z najlepszych kompozycji z płyty jest Piosenka o armatach (Kanonenong), który od pierwszej sekundy wprowadza nas w musicalową scenografię starych knajp pełnych dymu papierosowego, z małą sceną na środku i śpiewającą Sikorą. Atmosferę kontynuuje Jenny Korsarka (Die Seerauberjenny), Król Tusz (King Ink) oraz Testament, która zaczyna się mocno, ale jednocześnie tajemniczo. W połowie utworu czułem się dosłownie jak podczas słuchania muzycznej wersji światowego musicalu. Najpierw ogromne emocje, potem wyciszenie, a później znów moc, uderzenie.

Pozostałe utwory, intrygujące Ciemności Bezimienności z nawiązaniem do kościelnej atmosfery i tekstu kolędy Bóg się rodzi oraz wykonane w niesamowity sposób Trup Joe (Dead Joe) udowodniły, że płyta Zanim to prawdziwy majstersztyk i kwintesencja prawdziwych emocji zamkniętych w kilkuminutowe perełki. Aż żal, że to tylko jedenaście utworów, ponieważ jest to naprawdę wciągający materiał.

Mam wielką nadzieję, że Natalia Sikora jeszcze nieraz zaskoczy słuchaczy. Albumem obaliła mit, że zwycięzcy muzycznych talent–show muszą zniknąć z rynku muzycznego w ciągu 2 lat. Oby tylko nie poszła w komercję,  bo to na pewno nie przyniesie niczego dobrego ani dla niej, ani dla ratowania poziomu artystycznego w Polsce. Gorąco polecam!
TOP 3 of the... ZANIM:
» „Piosenka o księżycu z Alabamy”
» „Dom wschodzącego słońca”
» „Ciemności Bezimienności”