28 czerwca 2013

•029• Sylwia Grzeszczak – „Komponując siebie”

11 czerwca odbyła się premiera trzeciego, studyjnego albumu Sylwii Grzeszczak, która otrzymała tegoroczną Super Nagrodę podczas ceremonii Super Jedynek 2013. Przyznam się, że zawartość popowego krążka Komponując siebie bardzo mnie zaskoczyła, a po przesłuchaniu zmieniłem zdanie o piosenkarce. Czemu?

25 czerwca 2013

•028• Lenka – „Shadows”

Po wydaniu przeboju wykorzystanego w „uwielbianych” przez wszystkich reklamach większość artystów zaczyna być nazywanych gwiazdami jednego utworu. Pomimo wydania dwóch albumów, większość zna Lenkę jedynie jako „tą od najpopularniejszej piosenki z reklamy TVN”. Czy najnowszy album Shadows otworzy im oczy na całą twórczość artystki?
W 2008 roku nieznana dotychczas nikomu w Polsce australijska piosenkarka Lenka Kripac z dnia na dzień stała się gwiazdą. The Show, singel promujący debiutancki album wokalistki (Lenka), został wykorzystany w spocie reklamowym stacji TVN i od razu podbił krajowe listy przebojów. O piosenkarce stało się głośno, wystąpiła nawet jako gość specjalny w finale 9. edycji Tańca z gwiazdami (wcześniej muzyczną gwiazdą był m.in. Chris de Burgh). Co ciekawe, przebój The Show pojawił się również m.in. w zwiastunie trzeciego sezonu Ugly Betty (pierwowzoru polskiej BrzydUli) oraz w reklamie amerykańskiej firmy odzieżowej Old Navy. Sam album w Polsce furory nie zrobił, podobnie jak drugi – Two.

Na premierę trzeciego studyjnego krążka Lenki czekałem z niecierpliwością. Wreszcie, 11 czerwca tego roku w największych sklepach muzycznych w kraju znalazł się Shadows. Zarówno ten, jak i dwa poprzednie albumy zachowane zostały w ciepłym, przyjemnym dla ucha klimacie. Od pierwszego utworu, Nothing Here but Love, piosenkarka zaserwowała mi to, co doskonale znam z reklamowego przeboju oraz z całego dorobku wokalistki. Po raz kolejny otrzymałem bardzo dobre, klimatyczne kompozycje, w których na pierwszym miejscu plasuje się charakterystyczna barwa głosu Lenki.


Słuchając każdej z przygotowanych przez Australijkę kompozycji dostrzegłem jednak lekkie podobieństwa do maniery śpiewania takich artystek, jak Lena (słuchać to najbardziej w Faster with You i Honeybee) czy Katie Melua. Jeśli natomiast chodzi o słyszalne nawiązania do innych utworów, to na płycie znajdziemy też The Top of Memory Lane podobne do przeboju Jessie J Price Tag. Każdy, kto słyszał choć raz Metkę, poczuje z pewnością małe déjà vu. Wątpię jednak, by był to zabieg celowy – ot, zbieg okoliczności.


Spośród wszystkich jedenastu kompozycji z płyty bardzo trudno wyróżnić tę jedną najlepszą. Każda z nich ma bowiem w sobie cząstkę czegoś, co sprawia, że nie można się z nią rozstać. W większości utworów, np. w After the Winter, Nothing czy The Top of Memory Lane, już sam początek świetnie podkreśla to, co jest równie niesamowite na trzecim krążku – skromne, niebanalne instrumentarium. Na płycie usłyszymy m.in. fortepian czy gitary (akustyczne, basowe i elektryczne). Pierwsze dźwięki utworów, takich jak Heart to the Party (singla promującego płytę), No Harm Tonight oraz Two Heartbeats, wprowadzają w tajemniczy, indie-popowy klimat płyty. Każdy z nich niesie za sobą powiew lekkiej niepewności, ale też ciekawości, która intryguje.

Utworem z Cieni, bez którego jednak nie wyobrażam sobie ostatnio ani jednego dnia, to wspomniany wyżej Honeybee. I nie chodzi tu tylko o analogię do mojego ulubionego Push Forward Leny, ale także o tę niesamowitą atmosferę, która została stworzona w tej ponad czterominutowej piosence. Porównanie do Leny nie jest przypadkowe, i to nie tylko ze względu na podobne imiona. Obie z nich, zarówno australijska, jak i niemiecka piosenkarka, tworzą muzykę, od której bardzo szybko się uzależniłem. Bo kto z nas nie lubi czasem posłuchać czegoś spokojnego, zachowanego w klimacie indie-pop, dzięki któremu może oddać się muzyce i zapomnieć o bożym świecie? Po niecałej minucie słuchania innych utworów z Shadows Find a Way to You oraz Nothing – również byłem w innym świecie, wolnym od problemów, zmartwień, czułem psychiczne oczyszczenie, swobodę.

Trzeci album Lenki to coś więcej, niż muzyczna perełka. Shadows to zamknięty w jedenastu kompozycjach domowy zestaw odprężająco-masujący. Co prawda nie ugniecie nam kręgosłupa, ale wymasuje nasze uszy pięknym głosem wokalistki oraz wyszukanymi dźwiękami. Ja z „zabiegu relaksacyjnego”, jaki odbyłem podczas słuchania płyty, jestem bardzo zadowolony i do płyty na pewno będę wracał.
TOP 3 of the... SHADOWS:
» „Honeybee
» „After the Winter
» „Nothing Here but Love

21 czerwca 2013

•027• Lady Antebellum – „Golden”

Kiedy pojawiła się informacja o premierze nowego albumu zespołu Lady Antebellum – Golden, z niecierpliwością czekałem na pojawienie się go na sklepowych półkach. Wszystko zapowiadało się dobrze – ogromny sukces poprzednich krążków, liczne nagrody oraz dobre zdanie o zespole. Po odsłuchaniu płyty doszedłem jednak do wniosku, że świetnie zobrazowałaby ona powiedzenie: ważne, by dobrze zacząć i zakończyć–środek jest nieważny.
O amerykańskim zespole grającym country pop stało się głośno w 2010 roku, kiedy dzięki drugiego studyjnemu albumowi Need You Now trafili na wysokie miejsca list sprzedaży na całym świecie, zdobywając status Złotej (np. w Irlandii, Szwajcarii czy w RPA) lub kilkukrotnej Platynowej Płyty (potrójnej w Kanadzie i poczwórnej w USA). Za sprawą tytułowego singla zgarnęli statuetki Grammy we wszystkich czterech kategoriach, w których utwór był nominowany (m.in. Nagranie i Piosenka Roku). Trzecia z kolei produkcja Lady Antebellum, Own the Night, kontynuowała dobrą passę zespołu – uplasowała się w najlepszej piątce list sprzedaży m.in. w Nowej Zelandii, Australii, Szkocji i Wielkiej Brytanii.

Najnowszy album Lady Antebellum, Golden, zaserwował mi dwanaście nowych kawałków, nagranych tradycyjnie w klimacie country z domieszką popu. Podobnie jak poprzednie płyty, krążek przepełniony został spokojnymi kompozycjami z perkusyjnym, rockowym akcentem. I to urzekło mnie najbardziej. Z czasem jednak utwory zaczęły brzmieć jak te rodem z Disneyowskich filmów dla nastolatek, co stopniowo mnie irytowało i zniechęcało do słuchania. Podczas pierwszego słuchania płyty po raz kolejny byłem pod ogromnym wrażeniem wokali obojga wokalistów. Z takimi też uczuciami chciałem dosłuchać albumu do końca. I na początku wszystko ku temu zmierzało, zapowiadało się dobrze..



Już na dzień dobry dostałem piękne Get to Me, które pobudziło mnie od pierwszego uderzenia w perkusję Chada Cromwella. Jego power, wraz z dźwiękiem basu (Michaela Rhodesa) oraz wokalami Hillary Scott i Charlesa Kelleya stworzyły niesamowitą mieszankę, która zachęciła do dalszego zapoznawania się ze złotym materiałem. Największą zaletą piosenki jest natomiast genialne solo gitar elektrycznych (Jasona Gambilla i Roba McNelleya) po każdym refrenie. Równie pozytywne wrażenie wywarł na mnie jeden z singli, Goodbye Town, który bez wątpienia należał do Charlesa oraz jego ciepłego, męskiego głosu. W partiach solowych był twardy, zdecydowany, by w duecie ze Scott brzmieć delikatniej, subtelniej. Tak samo jak w minimalistycznej Nothin’ Like The First Time, która skojarzyła mi się z obrazkiem dwojga ludzi na balkonie śpiewających do dźwięków gitary.

Downtown, drugi promujący Golden singel, zaczął się bardzo chill-out’owo. Przez ponad 3 minuty kojarzył mi się trochę z jamajskimi brzmieniami, które połączono z dźwiękami basu. Stopniowo rozwijał się w bardzo relaksującą kompozycję z genialnym a’capella Scott pod koniec utworu, którego słuchałbym na okrągło. Podobnie jak złotej perełki w postaci mocnego, ale pozostającego w klimacie popowego country Better Off Now (That You’re Gone), od którego po prostu się uzależniłem. Oczarował mnie nie tyle śpiew duetu, co nieoczekiwany dźwięk harmonijski ustnej Willa Hoge’a. Okazała się wisienką na torcie piosenki, jej punktem kulminacyjnym. A, jak wiadomo, po punkcie kulminacyjnym pojawia się tendencja spadkowa, koniec akcji. I tak też się stało z albumem.

Bardzo duże zaskoczenie pojawiło się u mnie podczas It Ain’t Pretty, które zaczęło się smooth jazzowo. Jednak po jakimś czasie stał się kolejną, szóstą już, kompozycją w tym samym klimacie. Mimo świetnego początku, zacząłem już czuć lekkie znużenie całym materiałem. Nie zdołało go złagodzić ani Can’t Stand the Rain ani tytułowe Golden, które wyłączyłem w połowie, bo nie mogłem znieść wciąż powtarzanych dźwięków i tego „słodko-pierdzącego” klimatu. Dopiero Long Teenage Goodbye, mimo beznadziejnej nazwy, przebudziło mnie. Spodobało mi się typowe dla westernowego country brzmienie oraz dźwięki perkusji, które za każdym razem zmiękczają moje serce. Tym większy ogarnął mnie smutek, kiedy po tak energicznym i pobudzającym utworze znowu zaserwowano mi banalne, rockowo-popowe All For Love, w którym podobał mi się jedynie miły klawiszowy akcent w drugiej zwrotce. Better Man, pomimo bardzo intrygującego początku, okazała się jedynie przewidywalną balladą z banalnym tekstem o miłości („I’m a better man since I love you, (…) I’ll be a better man cause I love you). Bałem się, że jak tak dalej pójdzie, to ostatni, dwunasty kawałek z Golden będzie bardzo nudnym, ckliwym utworem. Na szczęście, stało się inaczej, a najlepszy utwór z płyty, Generation Away, energicznymi brzmieniami zamknęło piąty album z dorobku Lady Antebellum.

Miałem ogromne oczekiwania wobec Golden. Chciałem otrzymać potężną dawkę muzyki country-popowej, którą znam z Lady Andebellum, Need You Now czy Own the Night i która mogłaby (tak jak dwie ostatnie) otrzymać Nagrodę Grammy w kategorii Najlepsza płyta country. Dostałem jednak kilka dobrych kompozycji przeplatanych z nudnymi, przewidywalnymi balladkami, które pasowałyby do repertuaru Miley Cyrus albo innych nastoletnich idolek. Szkoda, bo dla głosu Hillary Scott, jak i Charlesa Kelleya można byłoby stworzyć coś znacznie lepszego, a przede wszystkim, mniej banalnego. Niemniej jednak płytę warto kupić, by osobiście przekonać się o wyjątkowości perełek, takich jak Long Teenage Goodbye czy Better Off Now.
TOP 3 of the... GOLDEN:
» Get On Me
» Long Teenage Goodbye
» Better Off Now

18 czerwca 2013

•026• Natalia Sikora – „Zanim”

50. Krajowy Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu już za nami. Największą sensacją oraz odkryciem koncertu była bez wątpienia Natalia Sikora, która brawurowo wykonała Konie Włodzimierza Wysockiego. Tym większe szczęście spotkało fanów, kiedy kilka dni wcześniej wydała swój debiutancki album  Zanim.
Nazwisko Sikory zabłysło w polskich mediach po przesłuchaniach do drugiej edycji programu The Voice of Poland, podczas których absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie bardzo ekspresyjnie wykonała przebój Janis Joplin Cry Baby. Nagranie obległo cały Internet, a Natalia została okrzyknięta fenomenem i największą faworytką do zdobycia tytułu Polskiego Głosu. Ostatecznie 18 maja wygrała program, pokonując w finale Dorotę Osińską.

3 czerwca 2013 roku fani Natalii Sikory mogli kupić debiutancki krążek piosenkarki  Zanim. I muszę powiedzieć, że tym albumem całkowicie zakochałem się w muzyce tworzonej przez zdobywczynię nagrody SuperDebiutu podczas ceremonii SuperJedynek 2013. Na płycie umieściła swoje polskojęzyczne wersje wielu utworów, w tym There's a Kingdom Nick Cave'a czy Kanonensong Kurta Weilla.


Utwór otwierający płytę, Dom wschodzącego słońca podkreśla niesamowity głos, jaki ma artystka. W tle gitara akustyczna i elektryczna, chórek, ale na pierwszym miejscu Sikora i jej prawdziwe emocje. Kawałek narobił mi smaka na więcej, a z numeru na numer coraz bardziej podziwiałem kreatywność i głos Natalii. Nie można też się pozbyć wrażenia, że narodziła się na rynku muzycznych godna następczyni Kasi Nosowskiej oraz Marii Peszek. Wszystkie trzy są niezwykłe, niekomercyjne, ale trudno nie zahipnotyzować się ich kompozycjami.

Bez wątpienia zaletą albumu, poza samym wokalem Polskiego Głosu, są bardzo dojrzałe, dające do myślenia teksty. W spolszczonej wersji There's a Kingdom Nick Cave'a Oto Królestwo, Sikora nie omija tematu Boga, religii, bólu, cierpienia, tęsknoty, alkoholu. To mi się spodobało najbardziej, bo na rynku nie ma obecnie zbyt wielu muzyków, którzy poruszają w muzyce takie trudne rzeczy. A to wszystko okraszone pięknym, kojącym uszy brzmieniem perkusji, gitar oraz ciepłą barwą głosu Natalii.

Jedną z najlepszych kompozycji z płyty jest Piosenka o armatach (Kanonenong), który od pierwszej sekundy wprowadza nas w musicalową scenografię starych knajp pełnych dymu papierosowego, z małą sceną na środku i śpiewającą Sikorą. Atmosferę kontynuuje Jenny Korsarka (Die Seerauberjenny), Król Tusz (King Ink) oraz Testament, która zaczyna się mocno, ale jednocześnie tajemniczo. W połowie utworu czułem się dosłownie jak podczas słuchania muzycznej wersji światowego musicalu. Najpierw ogromne emocje, potem wyciszenie, a później znów moc, uderzenie.

Pozostałe utwory, intrygujące Ciemności Bezimienności z nawiązaniem do kościelnej atmosfery i tekstu kolędy Bóg się rodzi oraz wykonane w niesamowity sposób Trup Joe (Dead Joe) udowodniły, że płyta Zanim to prawdziwy majstersztyk i kwintesencja prawdziwych emocji zamkniętych w kilkuminutowe perełki. Aż żal, że to tylko jedenaście utworów, ponieważ jest to naprawdę wciągający materiał.

Mam wielką nadzieję, że Natalia Sikora jeszcze nieraz zaskoczy słuchaczy. Albumem obaliła mit, że zwycięzcy muzycznych talent–show muszą zniknąć z rynku muzycznego w ciągu 2 lat. Oby tylko nie poszła w komercję,  bo to na pewno nie przyniesie niczego dobrego ani dla niej, ani dla ratowania poziomu artystycznego w Polsce. Gorąco polecam!
TOP 3 of the... ZANIM:
» „Piosenka o księżycu z Alabamy”
» „Dom wschodzącego słońca”
» „Ciemności Bezimienności”

14 czerwca 2013

•025• Woodkid - „The Golden Age”


Miesiąc temu, 10-11 maja 2013 roku, w Soho Factory odbyła się 8. edycja jednego z największych przedsięwzięć muzycznych w Polsce - FreeFormFestival. Jedną z największych gwiazd koncertu był z pewnością francuski reżyser teledysków, producent, a także wokalista Woodkid, który 18 marca wydał swoją premierową płytę The Golden Age.
Yoann Lemoine, czyli Woodkid, jest znany przede wszystkim jako reżyser teledysków takich gwiazd, jak Lana Del Rey, Rihanny czy Kate Perry. Jeżeli kojarzycie tę kampanię (LINK), to to również jest jego sprawka. W 2011 roku postanowił stworzyć swój pierwszy utwór, a w marcu wydał pierwszy EP Iron, z którego tytułowy singel pojawił się na oficjalnym zwiastunie do gry Assassin's Creed: Revelation. Sukces utworu oraz drugi minialbum Run Boy Run pokazał każdemu, że Woodkid to nie tylko świetny reżyser i producent, ale także wokalista. Szkoda, że na premierowy album Lemoine'a musieliśmy czekać aż do marca tego roku.

Na szczęście jednak, 18 marca na sklepowych półkach pojawił się The Golden Age. Przyznam się, że już sam tytuł zaintrygował mnie do przesłuchania albumu. Tytułowy utwór z płyty, The Golden Age, od samego początku prezentuje ogromne warunki wokalne oraz wyjątkowy, lekko chrypkowaty głos Woodkida. A to, razem z bardzo mocnym, lekko nieuporządkowanym instrumentarium - perkusją, fortepianem, skrzypcami i instrumentami dętymi, brzmi cudownie. Singel świetnie zapowiedział to, co potem mogłem usłyszeć w pozostałych trzynastu kompozycjach

Na debiutanckim albumie nie mogło zabraknąć znanych z EPek hitów, czyli Run Boy Run i Iron. Pierwszy z nich pojawia się już na początku, jako drugi numer na płycie. Tak jak w „The Golden Age”, dominują w nim mocne, przemyślane dźwięki oraz, paradoksalnie, pewnego rodzaju bałagan, nadmiar brzmień, który charakteryzuje Woodkida oraz nadaje mu tego czegoś, co przyciąga i nie daje o nim zapomnieć. Drugi z singli pojawia się jako drugi... od końca! Dość zabawny zbieg okoliczności (a może celowe rozmieszczenie?). Nieważne, ponieważ i w tym numerze usłyszeć można ciekawe rozwiązania instrumentalne w połączeniu z wokalem Yoanna. W utworze usłyszymy bębny, róg, tubę oraz puzon. Bardzo podobne brzmienia usłyszałem w Ghost Lights, które jest moim kawałkiem z całej płyty
A jeśli mowa o ulubionych i najlepszych numerów, w przypadku tej płyty trudno wskazać tę jedną jedyną. Bo zarówno, Ghost Lights, jak i inne (m.in. Boat Song, Stabat Mater, I Love You), zachwycają bogatym instrumentarium oraz wokalem Woodkida. I chyba nie ma żadnej spośród trzynastu kompozycji, do której nie wróciłbym co najmniej trzy razy. Polecam Wam też posłuchać The Great Escape i Conquest of Spaces, który oczarowuje od pierwszych dźwięków oraz bardzo spokojne, zagrane na fortepianie Where I Live i The Shore. Gwarantuję, że zakochacie się od razu, tak jak ja. Miłym dla ucha jest również 43-sekundowy

Podsumowując: The Golden Age  Woodkida to jedna z najlepszych płyt roku, którą polecam każdemu. Niebywały głos Lemoine'a oraz liczne instrumenty (dęte, smyczkowe, klawiszowe) tworzą mieszankę wybuchową. I tak jak podczas recenzji Our Version of Events  Emeli Sande, debiutancka płyta Woodkida to prawdziwy „must have dla każdego fana prawdziwej muzyki.

Po większą dawkę muzyki zapraszam na fan page'a Muzykoholików! :)
TOP 3 of the... THE GOLDEN AGE:
» „Ghost Lights
» „The Golden Age
» „The Great Escape

11 czerwca 2013

•024• Patricia Kazadi - „Trip"

Jak widzicie, poza olbrzymią zmianą wyglądu bloga, w nagłówku pojawiła się informacja o wysyłaniu do mnie propozycji albumów, których recenzję chętnie przeczytalibyście na blogu. Otóż pierwszy tytuł już się pojawił i to jemu dzisiaj poświęcę wtorkowy post. Przed Wami... Trip Patricii Kazadi!
Kariera Kazadi zaczęła się na szklanych ekranie, dzięki epizodowi w serialu Daleko od noszy, a potem dzięki większym rolom m.in. w Egzaminie z życia i Fali zbrodni. Poza aktorstwem, posiadająca kongijskie korzenie Patricia od zawsze była utalentowana muzycznie oraz tanecznie, w 2010 roku wydała z Kristem Vanem D pierwszy singel - On Tonite (pod pseudonimem Trish), wokalnie zaimponowała w Jak Oni Śpiewają, taneczny talent zaprezentowała w Tańcu z gwiazdamiW 2012 roku nawiązała współpracę z Mattem Pokorą, z którym nagrała dyskotekowy przebój Wanna Feel You Now. Podbił on wiele list przebojów, zajął też 17 miejsce (na 39 uczestniczących piosenek eurodance) w internetowym konkursie Eurodanceweb Awards. Został ogłoszony także singlem nadchodzącego, debiutanckiego albumu Kazadi. Jednak, poza kilkoma newsami o zbliżającej się premierze krążka (o tytule Glotrotter, dacie 17 marca 2012 roku oraz o singlu „Hałas” z 2011 roku), o płycie piosenkarki (pomimo zapewnień) było cicho

Nareszcie, 14 maja 2013 roku nadeszła od dawna zapowiadana premiera Trip, której tytuł odnosił się do niezwykłej podróży, jaką przeszła piosenkarka w latach 2011-2013. Pierwszą katastrofą zniechęcającą do przesłuchania płyty jest, bez wątpienia, okładka. Słynny „dzióbek", obciachowe futro i kiczowato wyglądające satan fingers miały zapewne sprawiać wrażenie międzynarodowego. Co prawda, album nagrywano w iście światowym stylu, bo w Los Angeles i Paryżu, no ale... Nie wyszło ani profesjonalnie, ani amerykańsko, ani nawet interesująco - ot, poudaję na okładce Rihannę lub inną gwiazdę i sprzedam miliony egzemplarzy.

Najpopularniejszy singel z płyty, eurodance'owy Wanna Feel You Now, wyróżnia się niezwykłą dynamiką spośród pozostałych jedenastu piosenek. Duet z francuskim piosenkarzem Mattem Pokorą wyszedł Patricii na dobre, nie uwydatnił wielu drażniących manier, które słychać chociażby w pierwszym utworze z listy - Hałas (wydanym trzy lata temu). Co więcej, podczas słuchania miałem wrażenie, że po polsku ten numer po prostu nie brzmi, nie ma takiego pazura, jaki zapewne miałby w wersji angielskiej. Zupełnie inne odczucia miałem podczas słuchania drugiego singla z płyty - Przerywam sen. Nieco banalna, bo zalatująca momentami Sylwią Grzeszczak czy Honey, ale przyjemna w odsłuchu polskojęzyczna ballada świetnie kontrastuje z dynamicznymi piosenkami z płyty. 

Drugim spokojnym utworem z albumu jest zamykający płytę Zabraknie, który bez wątpienia jest najlepszym z całego debiutanckiego materiału. Myślę, że idealnie pasowałby do soundtracku jakiegoś kolejnego kinowego niewypału pt. Polska Komedia Romantyczna, bo jest naprawdę piękną i wzruszającą balladą o miłości, która uratowałaby honor całej produkcji. Honor Trip na pewno uratowała. Pozostałe dwie polskojęzyczne piosenki, Więcej ciepła i Nie tak po prostu, nie zaciekawiają. Mimo, iż w pierwszej mamy dość ciekawe, elektroniczne brzmienia, a w drugiej słyszymy delikatność i sensualność w głosie Kazadi, to żadna z nich nie zapada w pamięć.

Najchętniej wracałem do dwóch utworów - wspomnianej przed chwilą ballady Zabraknie oraz My Oh My, który jako jedyny (poza Wanna Feel You Now) jako tako porywa do tańca. Każdy z anglojęzycznych kawałków został co prawda nagrany bardzo profesjonalnie i to słychać, ale nie jest to nic odkrywczego ani chwytającego za serca. I żadnego z nich nie chciałem słuchać kolejny raz. Zresztą, do samej płyty zapewne też prędko nie wrócę.
Słuchając większości utworów z Trip możemy dojść do wniosku, że inspirująca Patricię do nagrania płyty podróż była pełna wyboistych dróg i odbyła się po wszystkim znanych terenach. Niczym nie wyróżniające się banalne piosenki, nudne brzmienia, słabe teksty. Album ratują tylko dwie polskie ballady oraz duet z Mattem Pokorą. To wszystko, co mogła zaoferować fanom piosenkarka? Czy właśnie na coś takiego czekaliśmy? Liczę, że kolejna płyta będzie czymś lepszym, skierowanym bynajmniej nie dla fanów dyskotek
TOP 3 of the... TRIP:
» „Zabraknie”
» „My Oh My”
» „Wanna Feel You Now”

7 czerwca 2013

•023• Dawid Podsiadło – „Comfort and Happiness”


Można by pomyśleć, że zwycięzcy programów telewizyjnych, takich jak „X Factor”, nie są w stanie stworzyć czegoś ambitnego, a jedyne, co im pozostaje, to nagranie jedno-sezonowego chłamu dla mało ambitnych słuchaczy oraz „zawładnięcie” list przebojów. Nieliczni jednak udowodnili, że udział udziałem, ale można pozostać przy prawdziwej, nieradiowej muzyce i odnieść niekomercyjny sukces (chociażby Monika Brodka czy Ania Dąbrowska). Do grona uczestników i laureatów talent-show, którzy rzeczywiście nagrali coś niesamowitego, ale zupełnie niepasującego do „młodzieżowego trendy”, dołączył ostatnio Dawid Podsiadło z płytą Comfort & Happiness.
Dawid Podsiadło to prawdziwy człowiek–orkiestra. Poza śpiewaniem, sam komponuje, pisze teksty, poza tym gra na puzonie, gitarze oraz instrumentach klawiszowych. Działa solowo oraz w zespołach - Curly Heads i Raching For The Sun. Wziął udział w castingach do pierwszej edycji programu The X Factor, ale w decydującej rundzie zjadł go stres i, jak sam stwierdził, wyszła „tragedia”, przez którą nie dostał się do finałowej dziewiątki. Rok później jednak oczarował jurorów, a potem widzów i ostatecznie wygrał drugą edycję show. Potem nagrał bardzo słaby muzyczny duet Tu i teraz z Tatianą Okupnik, pod której skrzydłami był podczas udziału w programie.

Na debiutancką płytę kazał jednak fanom poczekać. W przeciwieństwie do wielu innych uczestników programów typu talent-show nie zamierzał nagrywać albumu „pod publikę”. 28 maja wydał w końcu pierwszy solowy krążek  Comfort & Happiness. Słuchając go po raz pierwszy, bardzo się cieszę, że musiałem chwilę czekać, ponieważ to, co Dawid zamieścił na płycie, powala na kolana.

Bardzo skromne, ale dojrzałe kompozycjeoczarowują już od pierwszego dźwięku. Album otwiera utwór And I, który dzięki dźwiękom gitary akustycznej przynosi na myśl materiał Eda Sheerana czy zespołu Lumineers, a to już dobry znak. Mamy bowiem pewność, że dalsza część płyty nie będzie „elektroniczną łupanką”, ale czymś z pogranicza jazzu i soulu. Potem jest już tylko lepiej - klimatyczne !H.a.p.p.y!, w którym idzie się zakochać i, jak mówi tytuł, „uszczęśliwić” oraz inspirowane jazzem Vitane. Ale Comfort & Happiness to nie tylko wolne, liryczne numery. Na płycie znajdziemy porywające do kołysania biodrami, rockowe No ze świetnymi perkusyjnymi brzmieniami  i chwytliwym refrenem, Elephant z mocnym, kojarzącym się z kościelnymi organami, wstępem oraz elektronicznymi wstawkami oraz niesamowicie emocjonalne, wyciskające łzy I'm Searching.

Poza ośmioma anglojęzycznymi utworami, Podsiadło nagrał dwie piosenki po polsku. Pierwsza z nich, Nieznajomypozostaje w spokojnym, trochę dramatycznym klimacie, który w drugiej części podkreśla silny akcent perkusyjny oraz niebywale emocjonalny wokal piosenkarza. Moim zdaniem jest to jedna z najlepszych kompozycji z całego krążka, chociaż wybór „the best of...” jest w tym przypadku naprawdę ciężki. Druga, Trójkąty i Kwadraty, będąca singlem promującym album, zdominowana została przez... cymbałki oraz grzechotki, które są jednocześnie największymi atutami utworu. To dodało jej tego „komfortu i szczęścia”, o której mówi tytuł debiutanckiej płyty. Co ciekawe, oba numery zostały również nagrane po angielsku i umieszczone jako bonusy. Little Stranger i S&T (Squares & Triangles - przyp. red.) magnetyzują równie mocno, jak ich polskie odpowiedniki. Można nawet powiedzieć, że angielskie wersje dodają im bardzo dobrego, światowego stylu.

Bardzo się cieszę, że rynek muzyczny nie został zaśmiecony przez kolejnego pseudo-popowego piosenkarzynę” śpiewającego, że „życie to wieczna impreza, bawmy się i cieszmy”. Podsiadło, który jest autorem większości słów na płycie, poruszył m.in.: temat samotności (Elephant), nieszczęśliwej miłości (Bridge), akceptacji samego siebie i własnych wad (S&T) czy egocentryzmu (Vitane). Słowa tego ostatniego poruszają najbardziej, trafiają w słabe strony ludzi myślących tylko o sobie. Coś pięknego...

Podsiadło wygrał nie tylko The X Factora – okazał się też zwycięzcą swojego osobistego smaczku muzycznego, nie uległ telewizyjnej i radiowej presji nagrania czegoś komercyjnego”, dla żądnych bylejakości i pustości słuchaczy. Udowodnił, że po udziale w telewizyjnym show także można się wybić, nie nagrywając słabego materiału wpasowującego się w kanony największych rozgłośni radiowych w kraju. I może śmiało dopisać się na liście „prawdziwych zwycięzców muzycznych talent-shows”, tuż pod nazwiskiem Brodki, Dąbrowskiej czy Silskiego. Płytą Comfort & Happiness pokazał przede wszystkim mocny głos, przemyślane aranżacje oraz swoją duszę, którą umieścił w tekstach wszystkich dwunastu utworów. Trzymam mocno kciuki za Dawida i liczę, że na kolejny album będę musiał czekać równie długo, by potem nie rozczarować się, ale otrzymać porządną dawkę prawdziwej muzyki.
TOP 3 of the... COMFORT AND HAPPINESS:
» „Elephant”
» „Vitane”
» „No”

4 czerwca 2013

•022• Caro Emerald – „The Shocking Miss Emerald”

Wtorek raczy nas, tradycyjnie w tym roku, zmienną i nijaką pogodą - raz słońce, potem zachmurzenia, burza... i tak w kółko. Żeby uprzyjemnić sobie dzisiejszy dzień postanowiłem włączyć sobie najnowszą płytę Caro Emerald The Shocking Miss Emerald, która miała swoją premierę 3 maja 2013 roku.
O pochodzącej z Holandii Caroline Esmeralda van der Leeuw stało się głośno w 2009 roku,  kiedy wydała swój pierwszy singel Back it Up i szturmem podbiła rynek muzyczny. Sukces utworu przełożył się rok później na pozytywne przyjęcie przez słuchaczy debiutanckiej płyty piosenkarki  Deleted Scenes from the Cutting Room Floor. Pełen jazzowych nawiązań album szybko stał się jednym z najpopularniejszych i najchętniej kupowanych w Europie (w Polsce osiągnął 5. miejsce na Oficjalnej Liście Sprzedaży). Największy przebój z krążka, kultowe A Night Like This, podbił wiele europejskich list przebojów i do dziś chętnie grany jest w niektórych rozgłośniach. Po kilku miesiącach Emerald wydała koncertową wersję albumu, a na kolejną płytę kazała czekać fanom prawie dwa lata.

3 maja 2013 roku w największych sklepach muzycznych w kraju pojawił się drugi studyjny krążek piosenkarki  The Shocking Miss Emerald. I faktycznie, album jest wstrząsający, a Emerald (jak zawsze) znakomita. Przepełnione jazzowymi brzmieniami utwory wprowadzają w klimat lat 40. i 50., przywołują scenerię ekskluzywnych paryskich knajp pełnych dam owiniętych w perły oraz przystojnych mężczyzn a'la James Bond. Kompozycje z płyty nie pozostawiają nikogo obojętnym na twórczość Holenderki. W filmowo-orkiestrowym wstępie do trzynastu utworów (Miss Emerald: Intro) słychać charakterystyczne dla jazzu instrumenty dęte (w tym klarnet, saksofon), które  intrygują i wprowadzają do pełnego tajemnicy świata muzyki  świata Caro Emerald. Każdy, kto zakochał się w A Night Like This, na albumie z pewnością znajdzie coś dla siebie: podobne, równie dynamiczne utwory, takie jak One DayMy Two Cents czy Liquid Lunch. We wszystkich dominuje mój ulubiony, popowy klimat sprzed ery Justina Biebera, Kate Perry i Lady Gagi

Materiał na albumie można traktować jako ciąg dalszy tego, co znamy z Deleted Scenes.... Znów mamy profesjonalne kompozycje, retro-swingowy klimat oraz charakterystyczny wokal Caro Emerald. Dzięki takim kompozycjom, jak Completely albo Coming Back As A Man (z całym mnóstwem dźwięków saksofonu oraz pianina) przenosimy się automatycznie na najlepsze koncerty jazzowe na świecie, a nogi same rwą się do zatańczenia charlestona. Black Valentine czy Pack Up The Louie słucha się równie przyjemnie i gwarantuję, że nawet największy sceptyk jazzu oraz muzyki dawnych lat z miejsca oczaruje się właśnie tymi utworami. 

The Shocking...  traktować można także jako eksperyment polegający na połączeniu jazzu oraz popu z rytmami tanga i hip-hopuArgentyńskie brzmienia w singlu Tangled Up i Excuse My French oraz inspiracje stylem miejskim w Paris The Maestro powodują, że respekt dla piosenkarki rośnie - w końcu nie zamyka się w jednym stylu i potrafi zgrabnie połączyć dość rozbieżne gatunki. A ja takie doświadczenia i próby bardzo, bardzo lubię. Zwłaszcza, kiedy (jak w przypadku The Shocking...) są udane i tworzą coś zupełnie innowacyjnego.
Płytę kończy wyróżniające się spośród pozostałych dwunastu utworów, zmysłowe The Wonderful In You, które z jednej strony przypomina przebój This World Selah Sue, zaś z drugiej idealnie pasujące do jakiegoś wysokobudżetowego filmu akcji. Tajemniczość, intryga połączona ze swingowymi brzmieniami i delikatnością biją profeską na kilometr, a gdy słuchałem płyty po raz pierwszy poczułem żal, że to ostatni numer z całego albumu. Ale za to jaki...!

Profesjonalizm bijący z każdego dźwięku, świetne oddanie klimatu lat 40., przeniesienie o kilkanaście dekad wstecz, do zadymionych papierosami barów dla elit oraz nietuzinkowy, mocny głos Caro Emerald stworzyły razem magiczne połączenie. Mam nadzieję, że The Shocking Miss Emerald spotka się z równie pozytywnym, a nawet lepszym odbiorem, niż Deleted Scenes.... Mi pozostaje jedynie polecić Wam ten album oraz czekać na kolejny, a potem na jeszcze następne. Bo taka muzyka nigdy mi się nie znudzi!
TOP 3 of the... THE SHOCKING MISS EMERALD:
» „Coming Back As A Man”
» „Pack Up the Louie”
» „Completely”