5 października 2013

•044• Demi Lovato – „DEMI”

Single mają na celu zaintrygować i przekonać do przesłuchania płyty. Demi Lovato chyba nie do końca opanowała sztukę dobierania utworów promujących swój materiał (albo zatrudniła nie tę osobę, co trzeba). Piosenkarka nagrała niedawno swój czwarty studyjny album – DEMI. Po posłuchaniu singli, bardzo długo zwlekałem z zapoznaniem się z pozostałymi piosenkami, które znalazły się na płycie. Jednak przemogłem się, a całość bardzo mnie zaskoczyła. 

Podobnie jak Miley Cyrus i Selena Gomez, Demi Lovato zaczęła swoją karierę w „fabryce dziecięcych idolek” pt. Disney Channel. W tym okresie wydała dwa typowo-nastoletnie, słabe albumy: Don't Forget (2008) i Here We Go Again (2009), zagrała w filmach Camp Rock i Camp Rock 2: The Final Jam oraz w Programie ochrony księżniczek. 21-letnia  dziś piosenkarka, tak jak jej koleżanki ze stacji, postanowiła odciąć się jednak od słodko-pierdzącego pop-rocka dla nastolatek, idąc w bardziej komercyjną, dojrzalszą stronę. Po psychiczno-fizycznym załamaniu, które dopadło ją w 2010 roku, powróciła na rynek muzyczny z płytą Unbroken. W tym roku wydała czwarte wydawnictwo – electro-popowe DEMI, które swoją premierę miało 10 maja 2013 roku. Wszystkie wydała wytwórnia Hollywood, będąca własnością The Walt Disney Company.

Single promujące album nie przekonują do przesłuchania albumu. Pierwszy z nich, Heart Attack, okazał się typowo-radiową piosenką z nudnymi zwrotkami, głupim tekstem oraz przeciętnym refrenem. Nieco lepiej prezentował się Made in the USA, które przypominało mi przesłodzoną hybrydę wokali P!nk z Katy Perry. Chociaż całości słuchało się z większą przyjemnością, nie usłyszałem w niej charyzmy Lovato. Neon Lights okazał się najdojrzalszym i najciekawszym singlem z płyty. Spokojny początek, ciekawe dyskotekowe brzmienia oraz pazur w głosie piosenkarki stworzyły całkiem dobrą klubową mieszankę. 

Największą niespodzianką, jaką zaserwował mi DEMI, okazał się genialny Two Pieces napisany przez Jasona Evigana, Livvi Franc i Mitch'ego Allana. Kompozycja uwydatniła bogate możliwości głosowe Lovato, podkreśliła jej liryczność oraz pokazała, że piosenkarka dobrze brzmi w repertuarze „a'la Ellie Goulding i Katie Melua”. Do grona perełek z DEMI zaliczyłbym także Nightingale nagrane w podobnym klimacie oraz piękną balladę In Case. Ciekawe zapowiadał się także Never Been Hurt, który zaczął się nieco mrocznie, a potem rozwinął się w klubową piosenkę. Porównując te propozycje do singli, można śmiało powiedzieć, że Demi Lovato strzeliła sobie w kolano, promując płytę beznadziejnymi piosenkami.

Powrót do kiczowatych piosenek z epoki debiutanckiego albumu Don't Forget zaserwowały trzy propozycje. Jedną z nich okazała się piosenka Really Don't Care nagrana z gościnnym udziałem Cher Lloyd. Utwór zraził mnie wtórnymi brzmieniami rodem z filmów dla nastolatek oraz banalną warstwą liryczną. Całość stworzyła nijaką mieszankę, z którą kojarzy mi się typowy „Disney Channel's product. Fire Starter i Something That We're Not także nie wpadły w ucho, zniechęciły mnie do twórczości piosenkarki tak szybko, jak jej materiał z pierwszych dwóch płyt. 

Żadna z tych trzech marnych propozycji nie zdołała zdominować tego, co usłyszałem w dwóch ostatnich piosenkach z płyty. Dla sympatyków wzruszających, wyciskających hektolitry łez utworów o nieszczęśliwej miłości, idealnym rozwiązaniem będzie Shouldn't Come Back. Podczas słuchania całości popłynęła mi niejedna łza, nie tylko dlatego, że tekst opowiadał o ojcu artystki. Ostatnia, trzynasta propozycja, Warrior, nawiązała do wydarzeń, które spotkały Demi Lovato w 2010 roku. Utwór opowiadał o załamaniu nerwowym, jakie przeżyła piosenkarka. Jak sama śpiewa, teraz jest silniejsza, chce zapomnieć o tym, co było. Wszystko ubarwiła świetna gra na pianinie i gitarze Andrewa Goldsteina i Emanuela Kiriakoua.

Nie sądziłem, że spodoba mi się chociaż jedna propozycja z DEMI. Chociaż pełno na niej kiczowatego electro-popu (Fire Starter, Really Don't Care) oraz banalnego teen-rocka (Something That We're Not), album zasłużył na wysoką ocenę dzięki indie-popowym utworom (Two Pieces), balladom (Nightingale, Shouldn't Come Back) oraz perełce w postaci Warrior. Mam nadzieję, że na kolejnym albumie zabraknie tych pierwszych, a piosenkarka raz na zawsze odetnie metkę „produktu Disney'a”. 
TOP 3 of the... DEMI:
» „Shouldn't Come Back”
» „Warrior”
» „Two Pieces”

2 komentarze:

  1. Shouldn't Come Back nie napisała o nieszczęśliwej miłości,tylko o swoim tacie z tego, co wiem ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za spostrzeżenie, poprawiłem ;-)
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń