9 kwietnia 2013

•006• fun. – „Some Nights”

Po opisie najnowszej płyty Rihanny czas na recenzję albumu Some Nights amerykańskiego zespołu fun.
Nate Ruess, Andrew Dost, Jack Antonoff, czyli członkowie trio, zadebiutowali w 2008 roku, a już rok później wydali swój debiutancki album Aim and Ignite. Płyta została doceniona przez krytyków muzycznych, chwalono ją głównie za dużą ilość prawdziwego popu oraz poruszanie w tekstach poważnych spraw w zabawny sposób. Największą popularność przyniósł jednak chłopakom Some Nights. Album promowany był przez singel We Are Young, który do dzisiaj jest często grany w polskich radiach. Co więcej, to właśnie ten utwór zdobył Nagrodę Grammy w kategorii „Najlepsza piosenka”, a samą formację okrzyknięto „Najlepszym debiutantem 2012 roku”. Warto dodać, że jednym z producentów przeboju jest Polak – Paweł Sęk.

Album Some Nights ukazał się 21 lutego 2012 roku. Już od pierwszego utworu, tytułowego Some Nights, mamy do czynienia z olbrzymią dawką profesjonalizmu, indie-popem oraz genialnym wokalem Nate Ruessa. Intro do kompozycji przeniosło mnie do najlepszej sali musicalowej na świecie, albo przynajmniej do teatru ROMA. Właściwa część utworu napisana została poprawnie, jednak po tak mocnym wstępie czułem lekki niedosyt i pewnego rodzaju „komercyjność”. Przy kolejnej piosence, wielokrotnie nominowanym do nagród muzycznych We Are Young (nagranej z Janelle Monae), apetyt na dobrą muzykę powoli zaczął się zaspokajać. Z jednej strony nie mogłem doczekać się kolejnego utworu, z drugiej zaś strony nie chciałem, by poprzedni się skończył

Po ponad 4 minutach fun. zaserwował mi spokojny Carry On, który z wolnej kompozycji powoli rozwijał się i wzbogacał o kolejne dźwięki  gitar: klasycznej i elektrycznej oraz perkusji. Nieważne jednak, jakiego instrumentarium użyto, bo na pierwszy plan w tym (jak i każdym następnym) utworze wysunął się niepowtarzalny głos Ruessa. Duży zawód pojawił się przy It Gets Better, który zupełnie odbiega od klimatu Some Nights, a brzmi jakby podczas nagrań przesadzono z syntetyzatorami, przerabianiem głosu oraz auto-tune, który spowodował, że głos Nate'a brzmi (dosłownie!) jak głos robota. Co więcej, po trzech bardzo dobrych kompozycjach ta brzmi po prostu słabo, a wręcz  kiczowato. Podobne eksperymenty z wokalem usłyszeć można też w Stars, co również ze świetnego instrumentalnie utworu zrobiło Crazy Froga vol. 2

Na szczęście szybko wróciłem do właściwego, indie-popowego klimatu z początku albumu, bo Why Am I The One to typowa dla twórczości fun. piosenka – najpierw czysto zaśpiewane a'capella, potem stopniowe włączanie instrumentów, a na koniec bomba w postaci gospelowego refrenu. Następujący po nim All Alone przyspieszył trochę tempo albumu, jednak pozostał on w charakterze całej płyty. Tak jak pozostałe utwory, w tym All Alright, Out on the Town. Dziewiąta kompozycja z Some NightsOne Foot, spodobała mi się najbardziej, bo rozpoczęła się wyjątkowo mocno, z potężnym perkusyjnym akcentem. A że perkusja to to, co uwielbiam w muzyce najbardziej, utwór urzekł mnie już od pierwszego dźwięku

Mam nadzieję, że równie mocno oczaruje Was cały album Some Nights fun., który bardzo gorąco Wam polecam! Ja jestem pod ogromnym wrażeniem, aczkolwiek na następnym albumie oczekuję jeszcze większej dawki energii i jeszcze więcej genialnego wokalu Nate Ruessa. Ale... i tak jest super! :)
TOP 3 of... SOME NIGHTS:
» „Some Nights Intro”/„Some Nights”
» „One foot”
» „Out of the Town”

1 komentarz:

  1. Anonimowy9/4/13 16:33

    Kolejny ciekawy artykuł na temat płyt, no no jest super, teraz już na pewno kupię płytę przy najbliższej okazji i moją kolekcję rozpocznę od Some Nights :D Gatulacje dla autora :)

    OdpowiedzUsuń