Matura już na półmetku, ja już w bloku startowym gotowy na rozszerzony poziom z polskiego. Dlatego przed samym rozpoczęciem, na odstresowanie zaprezentuję Wam recenzję polsko–angielsko–hiszpańskiego materiału z debiutanckiego albumu MashMish duetu... Mash Mish!
Gosia Bernatowicz i Marcin Kuczewski, czyli zgrany duet MashMish, zadebiutowali na scenie muzycznej w 2009 roku, kiedy to powstał pomysł wspólnego projektu. Dla lata później para postanowiła wziąć udział w castingach do drugiej edycji programu Must Be The Music. Tylko Muzyka, co okazało się strzałem w dziesiątkę! Bez problemu awansowali do półfinału, a potem do finału konkursu, jednak bardzo przychylne komentarze jurorów nie wystarczyły, bo wygrać show. Oczarowany występami w programie długo oczekiwałem premiery pierwszej płyty duetu. 16 października 2012 roku w końcu ukazał się album, a ja od razu wziąłem się za słuchanie. 5 utworów w języku polskim, 5 po angielsku, a między nimi hiszpański akcent w postaci No digas mas? Może być ciekawie.
I już na samym początku niesamowite Daj mi czas w wersji mniej komercyjnej, nieprzekombinowanej. Jeżeli oglądaliście teledysk do utworu, polecam Wam też zapoznanie się z wersją z płyty, jest znacznie lepsza. Gosia Bernatowicz po prostu jest stworzona do takiego repertuaru, jej głos idealnie współgra z dźwiękiem pianina oraz perkusji. Dlatego od razu spodobała mi się także następna kompozycja – Cud. Nie bez przyczyny utwór nosi taki tytuł – jest to delikatnie pieszcząca uszy i kradnąca nawet najzimniejsze serca mieszanka świetnego wokalu i profesjonalizmu pod każdym względem. Po odsłuchaniu trzech kolejnych aranżacji - emocjonalnego Kadru, spokojnego Ucieknijmy oraz fenomenalnego Nieznajomi (bez wątpienia najlepszy numer z płyty!) zastanawiałem się, czemu MashMish nie zrobił jeszcze ogólnopolskiej kariery i nie przebił się na rynku muzycznym. Bardzo przemyślane kompozycje i charakterystyczny głos w połączeniu z przepięknie brzmiącą polszczyzną zasługują co najmniej na miejsce na szczycie list przebojów.
Ale starczy słodzenia. Gosia ma tak piękny polski akcent, że śpiewanie w innym języku jest zupełnie niepotrzebne. Oczywiście, Secrets czy Sweet and sour to bardzo dobre kompozycje, ale po co niszczyć największy walor płyty średnio-dobrą angielszczyzną? Po polsku wszystkie piosenki brzmią dojrzalej, jakby wychodziły z wnętrza wokalistki. Angielski zalatuje sztucznością, czymś nienaturalnym. Nawet tekst polskich utworów jest ciekawszy, mniej banalny, niż angielski (np. w Why? mamy: „Night by night you still in my mind (...)”). Oczywiście, perełką jest Tears, którego z pewnością nie powstydziłaby się żadna zagraniczna wytwórnia płytowa. Niemniej jednak w pełni polski repertuar to coś, co w przypadku duetu Mash Mish jest czymś jak najbardziej wskazanym.
A jak na tle polsko-angielskiego materiału brzmi rodzynek, hiszpańskojęzyczne No digas mas? Genialnie palmas oraz dźwięki gitary flamenco oddają klimat nadmorskiego kraju, ale to nie wystarczyło, bym jakoś zapamiętał ten utwór. I bez wątpienia jest to najsłabsza kompozycja z całego albumu.
Ale może Wam się spodoba? Może dojdziecie do innych wniosków dotyczących anglojęzycznych utworów z płyty? A może, tak jak ja, zakochacie się w polskich kawałkach z albumu i z niecierpliwością będziecie czekali na kolejny krążek duetu Mash Mish? Mam nadzieję, że w wolnym czasie zapoznacie się z tą naprawdę wyjątkową płytą i zapomnicie o całym świecie słuchając nieprawdopodobnej barwy Gosi Bernatowicz, utoniecie w dźwiękach pianina i zostaniecie oczarowani ciepłem, które płynie z każdej sekundy każdego utworu?
TOP 3 of the... MASHMISH:
» „Nieznajomi”
» „Kadr”
» „Ucieknijmy”
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz